Kontynuujemy zwiedzanie miasta Chichibu. Znowu zajrzymy do świątyń, wpadniemy do producenta sake i przejdziemy się po mieście.
Jigenji – świątynia JigenjiPodobno już w pierwszej połowie
XIII wieku stała tu mała kapliczka, ale jako Jigenji - świątynia szkoły sōtō
(jedna z dwóch głównych szkół japońskiego buddyzmu zen) powstała w 1486 r. W
1878 r. prawie całkowicie spaliła się w wielkim pożarze, który ogarnął miasto.
Odbudowę obecnego budynku ukończono w 1900 r. po 22 latach prac.
Czczony jest tutaj Yakushi
rurikō nyorai (pol. Bhajszadźja) – budda uzdrawiający oczy.
Na terenie świątyni rośnie
klon trójlistkowy (klon Maksymowicza), który po japońsku nazywa się
megusurinoki, czyli drzewo-lek do oczu. Wywar z kory klonu stosowano jako lek
do przemywania oczu i stąd wzięła się nazwa.
Świątynia Shōrinji
W drodze powrotnej na stację
postanowiłam zajrzeć jeszcze do świątyni Shōrinji. Z mapy wynikało, że jest tuż-tuż,
ale nie mogłam trafić. W końcu jakoś gdzieś udało się przecisnąć tylnym
wejściem zastawionym ciężarówką firmy ogrodniczej, której pracownicy przycinali drzewa na terenie świątyni. I co
się okazało? Że główna droga do świątyni prowadzi przez przejazd kolejowy! A
pomiędzy torami i terenem świątyni nie ma żadnej drogi, uliczki, ścieżki... :(
Nauczyłam się już, że w
Japonii dróżki czy uliczki wymagają wyjątkowej ostrożności, zwłaszcza jeśli
śpieszymy się lub jesteśmy zmęczeni. Niby wydaje się, że ta uliczka pobiegnie
między domami i połączy się z tą większą ulicą za nimi, że to taki szybki
skrót. A guzik! Nagle nieoczekiwanie urywa się przy prywatnej posesji i trzeba zawracać.
No, ale żeby główne wejście na teren świątyni znajdowało się tuż za przejazdem
kolejowym, to bym na to nie wpadła.
Z tablicy pamiątkowej stojącej na terenie świątyni dowiedziałam się też, że miasto Chichibu znane jest z powstania chłopskiego, które wybuchło w 1884 roku, największego takiego w historii Japonii. Zostało stłumione przez siły rządowe, a uczestnicy postawieni przed sądem. Skazano prawie 4000 osób, w tym 7 na karę śmierci.
Zaskoczyło mnie wejście do
świątyni przez przejazd kolejowy, ale w Japonii w miastach tory kolejowe bardzo
często biegną pomiędzy domami. Gdyby tak wychylić się z okna mieszkania i
wyciągnąć rękę, to można by nieomal dotknąć przejeżdżającego pociągu. Tak sobie żartuję. Chociaż gdyby ktoś miał dłuugie ręce, to kto wie?
Przykład z miasta Chichibu. Tutaj i poniżej to jeszcze jest sporo miejsca. Na terenie Tokio bywa węziej. |
Spacerując po mieście
natknęłam się na takie oto ciekawe sklepy.
Sklep specjalizujący się w tōfu. |
Sklep z lampionami. |
Kawiarnia |
Na słupach latarni ulicznych
wisiały flagi (banery? a może inaczej?) z napisem: „Pokój
Ukrainie!!”.
Do Bukōshuzō – firmy produkującej nihonshu* było trochę daleko, ale udało się dotrzeć.
Firma została założona w
połowie XVIII wieku. Budynek pochodzi z początku XIX w.
Zwiedzanie linii
produkcyjnej, na które miałam wielką ochotę nie było możliwe tego dnia, ale
przynajmniej degustacja była dostępna: kilkanaście produktów, za darmo, w ciągu
5 minut. Niby krótko, ale przecież degustuje się tylko, więc jak dla mnie czasu
wystarczyło. Kupiłam umeshu**, bo akurat wtedy byłam na etapie zachwytu tym alkoholem
i porównywania różnych rodzajów.
Umeshu, które kupiłam jest trochę
nietypowe, bo zrobione na bazie nihonshu. Producent
nazwał je umezake.
Umeshu zapisuje się 梅酒 (morela / alkohol). Ten drugi znak czyta się również sake. W połączeniu
z ume początek sake udźwięcznia się i wymawiany jest zake.
Na opakowaniu podano także propozycje spożycia: jako aperitif, w gorące dni z lodem lub zamrożone (sorbet), a w zimne dni podgrzane samo lub z dodatkiem nihonshu. |
Pożegnał mnie szczyt Bukō (Bukō-san, 1304 m n.p.m.) zaliczany do dwustu najładniejszych gór Japonii (wybranych w 1984 r.).
Rozpogodziło się późnym popołudniem, akurat kiedy trzeba było wracać :( |
*Nihonshu – wytwarzane z
ryżu, kōji (grzyb Aspergillus oryzae) i wody, w drodze fermentacji. Zawartość
alkoholu to przeciętnie 15-16%. Poza Japonią często używa się określenia sake.
Natomiast w Japonii sake oznacza dowolny alkohol. Np. piwo to też sake.
**Umeshu – często nazywane winem śliwkowym, ale biorąc pod uwagę proces produkcji, to winem nie jest, raczej nalewką. Śliwki (a właściwie morele japońskie Prunus mume) macerowane w wódce japońskiej shōchū z dodatkiem cukru.
Zaskoczyło mnie, że juz 9 maja u Ciebie, bo u mnie jeszcze 8. Ale czytam i czytam -jestem w Japonii! 😀 Na drugim końcu świata! Bardzo to wszystko ciekawe i egzotyczne dla mnie. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie :)
UsuńSiedem godzin do przodu, a zimą nawet 8 ;-) Zapraszam ponownie.
Miejsce niesamowite. Zupełnie inny świat ;)
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie :)
UsuńTo prawda, inny świat ;)
Zapraszam ponownie.
Fascynujące! Dla nas - zupełna egzotyka :). Te niesamowite budowle, świątynie, pociągi jeżdżące miedzy domami, nawet alkohole inne niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Wino ryżowe czasem piję u syna, fana Japonii, ale sake kojarzyłam raczej z jakimś nieco mocniejszym alkoholem. Umeshu mnie zaciekawiło, jak będzie okazja, to chętnie spróbuję :).
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla fana Japonii :)
UsuńJeśli lubisz nalewki i likiery, to umeshu na pewno Ci posmakuje. Jest mnóstwo rodzajów, nawet w ramach jednego producenta, więc można wybrać najbardziej ulubione. W Polsce chyba było dostępne umeshu firmy Choya, ale nie wiem jak jest teraz.
Rozejrzę się :). W długie zimowe wieczory czasem piję słodkie nalewki, zwykle z naszych polskich owoców, a nie przyszło mi do głowy, żeby rozejrzeć się za czymś z dalekiej Japonii. Pozdrowienia wzajemne dla Ciebie! Sympatie do Japonii mamy rodzinne :).
UsuńDziękuję :))
UsuńPiekna architektura świątyni.
OdpowiedzUsuńMożna się na tych dróżkach pogubić, ale ile przy tym pozwiedzać. :)
Mieszkańcy pewnie są bardzo przyzwyczajeni do tych pociągów. Ale czy to jednak mimo wszystko nie zakłóca ciszy domowej?
Podobają mi się takie wąskie budynki jak te niektóre sklepy.
Zgadzam się, że można przy okazji pozwiedzać, pod warunkiem, że się nigdzie nie śpieszysz ;-)
UsuńOczywiście, że zakłóca ciszę. Na szczęście w nocy przez kilka godzin pociągi nie jeżdżą, ale w sumie dość krótko. Ja bym się nie zdecydowała na takie mieszkanie.
Dla mnie te japońskie świątynie są prześliczne- pewnie z pół dnia bym tam sterczała kontemplując pojedyncze elementy i "czaszkując" pojedyncze połączenia. No fakt - też bym nie wpadła na to, że wejście do świątyni może być takie niezwykłe przez swą...."zwyczajność" związaną z koleją. Ciasnota jest chyba w pewnym sensie wizytówką Japonii, gdzie każdy kawalątek gruntu jest nieomal na wagę złota. Czekam na dalsze Twoje posty i posyłam serdeczności;)
OdpowiedzUsuńanabell
Gdyby tak chcieć dokładnie obejrzeć i przeanalizować wszystkie elemnty świątyń, to i pół dnia by nie starczyło :) Masz rację z tą ciasnotą. Cóż, taka uroda tego kraju. Również serdecznie pozdrawiam :)
UsuńGdybym zdegustował kilkanaście produktów w 5 minut, to bez problemu poprawnie bym wypowiedział słowo "umeshu" i to po japońsku! Całe szczęście, że dojście do firmy jest bezpieczne, bez torów kolejowych...
OdpowiedzUsuńPewnie nie tylko byś wypowiedział, ale nawet i napisał ;-) Z tymi torami, to kto wie? Może gdyby były, to łatwiej byłoby wrócić do domu po degustacji (jak Łazuka)...
UsuńMam trochę problemów z oczami … może trzeba by z tym Yakushi…🙂🙂🙂
OdpowiedzUsuńMarek z E
To niedobrze :( Oni tam w tej świątyni sprzedają herbatkę z łodyżek tego drzewa i cukierki ze sproszkowaną korą, to może chciałbyś ;)
UsuńMmm, umeshu bardzo lubię. A świątynia pewnie stała dużo wcześniej. Tory jej dobudowali.
OdpowiedzUsuńPycha, prawda? To prawda, świątynia była pierwsza, ale mogli tam jakąś dróżkę zbudować, żeby łatwiej dojść.
UsuńŚwiątynie cudnej urody z powodu charakterystycznych dachów, które pobudzały wyobraźnię do podróży, by zobaczyć na żywo, a z moją diplopią, to zobaczyłabym 2 świątynie, a nie jedną. Czy klon trójlistkowy mógłby uratować moje oczy? Muszę doczytać, bo być może uratowałaś mi wzrok....
OdpowiedzUsuńWspółczuję tym którzy muszą mieszkać tuż przy torach. Gwizd lokomotywy zawsze by mnie obudził, cudów nie ma.
Sklepy ciekawie przedstawiłaś na swoich fotografiach. To takie małe obrazki do powieszenia na ścianie. Niebanalne i piękne.
Zasyłam serdeczności
Dziękuję :)
UsuńSzczerze mówiąc, ja trochę z dystansem podchodziłam do tego drzewa dobrego na oczy, ale być może coś w tym jest. Gdyby rzeczywiście miało pozytywne działanie, to byłoby fantastycznie.
Jedyne pocieszenie z tymi torami, to że nocą pociągi nie jeżdżą. A może można się przyzwyczaić i po jakimś czasie nie słyszeć?
Pozdrawiam serdecznie.
Piękne zdjęcia, ciekawy inny świat pokazujesz tak różny od naszego. W różnorodności jest urok życia i dzięki Tobie możemy tego doświadczać. Tory koło domu i świątyni zaskakujące. I nawet element ukraiński, choć to drugi koniec świata!
OdpowiedzUsuńBuziaki 😘
Dziękuję :) No właśnie, ta różnorodność i jej poznawanie jest ważne w życiu, poszerza nam horyzonty. Mnie ten akcent ukraiński zaskoczył, ale bardzo pozytywnie.
UsuńNie wiem, czy dostajesz powiadomienia o komentarzach, ale na wszelki wypadek tu napiszę. Cały czas nie mogę u Ciebie komentować, wyświetla mi się odmowa dostępu (Access Denied) :(
UsuńWidziałam kiedyś film z serii "jak to się robi", na którym pokazano produkcje sztucznych dań i produktów na wystawy, to cała gałąź rękodzieła, sztuka niemalże!
OdpowiedzUsuńMieszkańcy domów przy torach maja chyba kiepski sen, ja mieszkam kilkaset metrów od małej stacji, a i tak pociągi słychać, zwłaszcza wieczorem.
jotka
Masz rację, że to niemalże sztuka. Tutaj potrafią wyczarować cudeńka.
UsuńMyślałam, że z czasem można się przyzwyczaić do takich dźwięków i w końcu się ich nie słyszy, ale skoro piszesz, że słychać, to pewnie raczej nie.
Witaj ! Jak ja dawno u Ciebie nie byłam... Cieszę się, że znów jestem tu. Jest tam inaczej, wszystko jest inne. Dziwne budowle i sklepy zupełnie inne. Sklepy mnie zaciekawiły. Pozdrawiam serdecznie :))
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie po przerwie :) Będzie mi miło, jeśli zajrzysz od czasu do czasu. Ja do Ciebie też wieki całe nie zaglądałam. Zaraz to nadrobię.
UsuńPozdrawiam :-)
Ciekawy, jak zawsze wpis, chętnie czytam je wszystkiea
OdpowiedzUsuńSake chętnie bym skosztowała😉
Słonecznie pozdrawiam, bo u nas nareszcie wiosna z ciepełkiem🌷🍀🦋🌞😀
Dziękuję :) Sake można kupić w Polsce, więc może kiedyś nadarzy się okazja, by spróbować.
UsuńDziękuję za słoneczne pozdrowienia - przydadzą się, bo u mnie dziś deszczowo :)
Witaj Magnolio....
OdpowiedzUsuńPrzyznaję że wstydem ze nie wiedzialam ze nadal prowadzisz bloga. No i teraz mam bardzo dużo do czytania.
Ale obiecuję że nadrobię zaleglosci i że się poprawię :-))
Serdeczności od Stokrotki
Witaj Stokrotko!
UsuńTen wstyd i poprawa zupełnie niepotrzebne ;-) Nie chciałam zapeszyć, więc tak po cichutku, bez rozgłaszania, wróciłam do blogowania.
Serdecznie pozdrawiam :)
Witam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńWow, niesamowite... zachwycające zdjęcia. Zakochana jestem w Japonii, nigdy tam nie byłam ale zobaczyć ją, to moje największe marzenie :) Wszystko mnie w niej fascynuje... mam nadzieję, że kiedyś spełnię swoje marzenia i odwiedzę ten kraj :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Witam Cię serdecznie :) Trzymam kciuki za spełnienie marzenia, na pewno kiedyś się uda :)
Usuńpiękna architektura. jest na co patrzeć i zachwycać się.
OdpowiedzUsuńmiło, że jesteś.
Dziękuję :-)
UsuńMiałam kilkumiesięczną przerwę w blokowaniu i teraz czytając Twoje posty, oniemiałam z zachwytu. Stokrotka zwraca się do Ciebie pięknym nickiem "Magnolia", domyślam się, że obowiązywał przy wcześniejszym blogu. Nie wiem co oznacza "Mokuren",ale może też ma związek z botaniką? Pozdrawiam serdecznie i przechodzę do czytania nowszych postów.
OdpowiedzUsuńO, jak się cieszę, że wróciłaś! Muszę do Ciebie zajrzeć koniecznie :)
UsuńMagnolia po japońsku to mokuren, więc Stokrotka po prostu mnie "spolszczyła" ;-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń