Wpadłam w otchłań codzienności i nie daję rady się z niej
wydostać ;-)
Prawie nie zaglądam na zaprzyjaźnione blogi, a na moim od
ostatniego wpisu minął już miesiąc. Oj, niedobrze.
Ostatnio dużo czytam... książek kucharskich. Bo na tę
codzienność, co to mnie pochłonęła i nie chce wypuścić, składa się między
innymi gotowanie. Jako przykładna gospodyni domowa ;-) oprócz podstawowych
posiłków przygotowuję codziennie obentō (takie polskie drugie śniadanie) dla
męża do pracy. Więc czytam, żeby trochę urozmaicić repertuar.
Co powiecie na paprykę z małymi rybkami?
Japońska papryka jest mała, zielona (bardziej gorzka) lub
czerwona (lekko słodkawa). Dostępne są też papryki duże i mięsiste, takie jak w
Polsce. Na tę małą mówi się piiman (ピーマン), na dużą - papurika (パプリカ).
Papryka ze zdjęcia to ta japońska. A to białe to młode
rybki sardeli japońskiej (zazwyczaj, bo mogą też być inne). Nazywają się
shirasu (tylko podgotowane w słonej wodzie) lub chirimenjako (wym. cirimen
dziako, dodatkowo podsuszone na słońcu).
Paprykę i rybki podsmażamy na oleju sezamowym, dodajemy sos
sojowy, mirin (płynna słodka przyprawa na bazie alkoholu), troszkę cukru,
papryczkę chili i dusimy do odparowania płynów. I gotowe.
Jeśli nie spodobały Wam się rybki (i te ich oczka), to
zapraszam na szaszłyczki z kurczaka do szaszłykarni Iseya w Kichijōji.
Bardzo
ciekawe to miejsce.
Po pierwsze, z zewnątrz wygląda tak, jakby na dachu szaszłykarni wyrósł apartamentowiec. Dlaczego takie połączenie? Otóż w tym miejscu od 1928 roku w drewnianym budynku działała firma Iseya, a od 1958 roku także szaszłykarnia. Po tylu latach budynek wymagał remontu i przy okazji przebudowy w 2008 roku wybudowano także apartamentowiec z szaszłykarnią zajmującą parter i pierwsze piętro.
Po pierwsze, z zewnątrz wygląda tak, jakby na dachu szaszłykarni wyrósł apartamentowiec. Dlaczego takie połączenie? Otóż w tym miejscu od 1928 roku w drewnianym budynku działała firma Iseya, a od 1958 roku także szaszłykarnia. Po tylu latach budynek wymagał remontu i przy okazji przebudowy w 2008 roku wybudowano także apartamentowiec z szaszłykarnią zajmującą parter i pierwsze piętro.
Po drugie, sama koncepcja (rozplanowanie?) szaszłykarni:
na zewnątrz od frontu znajdują się miejsca stojące przy kontuarze, za którym
smażone (opiekane) są na węglu drzewnym szaszłyczki. Żeby łatwo było wpaść na
jednego... szaszłyczka. I piwo oczywiście.
Wewnątrz na parterze znajdują się miejsca siedzące, a
wystrój jest bardzo ekonomiczny. Stoliki są połączone i nowych gości dosadza się do
innych, co wspomaga nawiązywanie nowych kontaktów :). Mnie się trafili dwaj
starsi panowie, z którymi nawet pod koniec trochę porozmawialiśmy.
Dym spowija wnętrze i zewnętrze (trochę wyolbrzymiam, bo
wentylacja działa doskonale).
Pomieszczenie jest prawie całkowicie otwarte - nie ma niektórych
ścian, drzwi, okien. Trudno mi sobie wyobrazić siedzenie tam podczas letniego
skwaru. Ja byłam około 16.00 w dość gorący dzień i muszę przyznać, że było
ciężko. No ale ja generalnie nie lubię upałów. Dla takich delikatnych gości
przygotowano salę na drugim piętrze ze zwykłymi stolikami z krzesłami lub po
japońsku na matach i z klimatyzacją.
Po trzecie - obsługa. Sprawna i profesjonalna, ale nikt nie bawi się w konwenanse i zbędne uprzejmości. Kelnerzy wyglądają zupełnie jak
modele na wybiegu: młode chłopaki, wysokie, z artystycznymi fryzurami lub w
czapkach (takich miękkich, włóczkowych - nie znam się na trendach modowych), z
nadąsanymi minami i tacy w obejściu. To naburmuszenie idealnie pasowało do tego
konkretnego miejsca. Oczywiście, nie byli ani trochę niegrzeczni czy
nieuprzejmi w stosunku do gości. Miałam nieodpartą ochotę zrobić im zdjęcie, ale wiadomo ochrona wizerunku, więc musicie spróbować sobie ich wyobrazić :) Zapomniałabym zupełnie o kelnerce - babci. Bardzo starsza pani, ale zupełnie nie czuć po niej tego wieku. I odnoszę wrażenie, że to ona trzyma całość w garści.
A same szaszłyczki są pyszne! I tanie, bo jeden kosztuje
zaledwie 90 jenów, czyli 3 zł.
Poniżej moje zamówienie. Niewielkie, bo nie byłam zbyt
głodna.
1 - wątróbka, 2 - serce, 3 - ozorek, 4 - pierś, 5 - skóra, 6
- kulki z mielonego mięsa. Powinny to być szaszłyczki z kurczaka, ale wątróbka z pewnością nie była kurczęca tylko wieprzowa, a i ozorki też jakieś podejrzane. Najważniejsze, że całość była bardzo smaczna. Chciałam jeszcze zamówić kurczaka z porem - to chyba najbardziej typowe połączenie w przypadku szaszłyczków, ale nie wiedzieć czemu dostępne były dopiero od 17.00 :(
I na koniec dane adresowe szaszłykarni:
Iseya
(いせや総本店)
Tokyo-to,
Musashino-shi, Gotenyama 1-2-1 (東京都武蔵野市御殿山1-2-1)
Otwarte w godz. 12.00-22.00, zamknięte we wtorki.
Szaszłyki wyglądają smakowicie. Chyba skłaniałbym się w ich kierunku zamiast rybek. 😂😂
OdpowiedzUsuńCałkowicie Cię rozumiem :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTaka trochę klingońska ta pierwsza kuchnia. :P
OdpowiedzUsuńHa, ha, ha! Musiałam sprawdzić o czym piszesz, w tym temacie zupełnie nie zorientowana jestem ;-)
UsuńKochana
OdpowiedzUsuńMam dietę!
Wszystkie te smakowitości nie dla mnie, mam zabronione!
Muszę podreperować swoje chore stawy i żołądek.
Chętnie poczytałam, obejrzałam zdjęcia, co słychać ciekawego w Twoim obecnym kraju, dziękuję ❤️
Miłego weekendowania tymczasem życzę
Oj, to współczuję! I życzę Ci szybkiej poprawy zdrowia.
UsuńNawzajem, Morgano, udanego weekendu!
Chyba wolałabym szaszłyczki i najlepiej te z piersi kurczęcej Bo te mini rybki wyglądają jak......wymoczone w wybielaczu robale.Co do tych ich oczek- w Polsce pstrąga z rusztu też dostaje się z oczkami. Gdy moja mocno nieletnia córcia zobaczyła to rybie oczko zapytała- "mama, a dlaczego ta rybka ma oczka? A ją nie boli jak tak ją kłuję widelcem?"
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że Japończycy tak chronią tradycję choć ich technika i technologia są na wskroś nowoczesne.
Miłego wypoczynku w weekend;)
Anabell, dziękuję za odwiedziny i komentarz :))
UsuńZgadzam się z tym wyglądem rybek. Ja już sie do wielu takich produktów przyzwyczaiłam. Na szczęście Japończycy nie jadają robali, jak to ja mówię, więc nie jest źle.
Słoneczko posyłam :)
Przede wszystkim rzucam linę by wyciągnąć Cię z tej otchłani bo nie może być, żebyś tak w niej tkwiła nie mając znikąd ratunku;-)
OdpowiedzUsuńLubię takie kulinarne notki bo interesują mnie kuchnie świata, również te egzotyczne, a za taką właśnie uważam japońską:-) Od pewnego czasu nie jadam jednak mięsa więc z tego co zaproponowałaś zostałaby mi tylko papryka i por:-)
Podoba mi się to wykorzystywanie wszystkich elementów kurczaka (ciekawi mnie czy tak też jest w przypadku innych zwierząt?) Bo jeśli już zabijamy zwierzęta by zaspokoić głód to z szacunku dla ich życia powinniśmy tak właśnie postępować. I nie myślę tu tylko o Japonii lecz o całym świecie.
Amasjo, kochana, ogromne dzięki za tę linę :-))
UsuńOj, to tym razem rzeczywiście nie trafiłam. Postaram się następnym razem pokazać coś bezmięsnego.
Tak, raczej tak, wykorzystywane jest co sie tylko da, i dotyczy to wszystkich rodzajów zwierząt. Mam takie samo podejście jak Ty co do zabijania zwierząt i szacunku. Nauczyłam sie od męża. Kiedy np. je rybę, taką przygotowaną w całości, to zostawia szkielet pięknie oczyszczony, bez najmniejszego kawalatka mięsa i nic więcej, a u mnie na talerzu, pomimo starań, zawsze zostanie coś dodatkowego.
Pamiętam z Polski, że np. podroby czy ozorki były tanie, bo pewnioe traktowane jako odrzuty, coś mało cennego, a tutaj ceny tychże podrobów czy ozorków ciągle mnie zaskakuja swoja wysokością. Czyli muszą być cenne jak każdy inny element.
Tak bywa, że pochłaniają nas codzienne sprawy lub nawał pracy, ale wszystko mija, nawet najdłuższa żmija.
OdpowiedzUsuńObydwa dania wyglądają ciekawie, chętnie spróbowałabym. Mnie ogarnęło kulinarne lenistwo, na szczęście mąż nie ma pretensji...
Dzięki za pocieszenie :)
UsuńTaki mąż to wielki skarb. Mój w sumie też nie narzeka, kiedy ogarnia mnie lenistwo, a i sam też potrafi gotować, ale jako "idealna pani domu" nie odpuszczam sobie za często ;-))
Ja wybieram rybki, mimo wszystko :). Mięsa nierybiego nie jadam (ani innych części zwierząt i ptaków), natomiast takie na ten przykład dostępne u nas szprotki wędzone wcinam z łebkami, co najwyżej dłuższy ogonek odrzucam. Na pierwszym zdjęciu te japońskie rybki wzięłam za jakieś kiełki, na drugim faktycznie trochę robalowato wyglądają.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to wykorzystywanie zabitego stworzenia, skoro już je zabito - ale i innych produktów, w całości. U nas marnuje się straszliwie dużo jedzenia...
O, to inaczej niż pozostali komentatorzy :)
UsuńRybki z puszki rzeczywiście daje się jeść w całości.
Wydaje mi się, że w Japonii też dużo jedzenia sie jednak marnuje, chyba będę musiała to gdzieś sprawdzić.
mąż zapewne zadowolony z Twojego eksperymentowania. chyba, że on z eksportu i lokalne gusta są mu obce i egzotyczne.
OdpowiedzUsuńMąż jako tubylec jest zadowolony ;-)
UsuńJak miło Cię znowu widzieć Aniu! Wchodzę od czasu do czasu do Ciebie i nic nowego z Japonii - aż tu nagle smakowite szaszłyki z kurczaka ;) Rybki sobie podaruję.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię mocno! Pisz częściej proszę :)
Dzięki :))
UsuńA więc Ty też szaszłyczki... Trudno, rybki jakoś to przeżyją ;-))
Postaram się. Mam kilka pozaczynanych tekstów, tylko czasu trochę brak...
Pozdrawiam z deszczowego Tokio.
Gdyby w miejscu tych Twoich rybek były wspomniane w jednym z komentarzy szprotki, to zjadłabym bez wahania. Jednak, to szaszłyki zrobiły na mnie największe wrażenie. Zjadłaby wszystkie z wyjątkiem kuprów, bo te wydają mi się za tłuste.Szalenie spodobał mi się ten apartamentowiec, którego dwie najniższe kondygnacje wystylizowano na japoński dom z poprzednich epok(tak to odbieram). Uściski i dziękuję za wspaniały, ciekawy post.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja też myślałam, że te kurpy będą tłuste i z pewnym oporem spróbowałam, ale okazały sie smaczne. Podczas pieczenia na ruszcie tłuszczyk sie wytopił, więc były całkiem znośne i do tego chrupiące z zewnątrz.
UsuńDziękuję!
Serdecznie pozdrawiam. U mnie dzisiaj deszczowo.
Mieszkasz w pięknym i egzotycznym kraju. Co chwilę coś ciekawego odkrywasz, choćby te białe rybki jak nicienie. Ja spróbowałabym wszystkiego, ale jeśli jakiś smak nie jest mój, nie wracam do tej potrawy drugi raz.
OdpowiedzUsuńUważam, że kuchnia potrafi wciągnąć, więc czasu sporo zabiera.
Podziwiam Cię za to, że nauczyłaś się języka. Ja próbowałam, nie wyszło.
Serdeczności zasyłam
Podziwiam Cię za takie podejście do jedzenia. Ja chyba jednak nie spróbowałabym czegoś co dziwnie (w moim odczuciu) wygląda.
UsuńUltro, dziękuję, ale nie ma za co podziwiać :) Zaczęłam naukę w liceum i potem już jakoś poszło. Ty z pewnością osiągnęłaś sukcesy w innej dziedzinie :)
Serdecznie pozdrawiam
Mokuren, wybacz ale rybki wyglądają koszmarnie! Kuperki dla mnie też. Ozorki z kurczaka? Chyba niekoniecznie to prawdziwe... Zdecydowanie por i papryka mi zostaje, jak Amasji :) Jeśli chodzi o kuchnię to i ja miewam okresy "kuchenne", lubię gotować po prostu. Gdybym miała czas i mozliwości to cuda vege starałabym się robić. Ale to tylko dla Małego i jego rodzinki mogę wymyślać, kiedy się zapowiedzą z wizytą. Choć - nawet Męża i teściową już karmię często niemięsem i się udaje :)))
OdpowiedzUsuńRybki przegrywają, ale spodziewałam sie tego ;-)
UsuńKuperki, jak pisałam w odpowiedzi na komentarz iwonyzmyslonej, okazały się całkiem dobre. A te ozorki, to z pewnością nie z kurczaka. Zjadłam je bezrefleksyjnie, a dopiero jak pisałam post zaczęłam się zastanawiać czy one kurze czy wieprzowe. I nie wiem...
Znaczy się świetnie gotujesz, skoro i teściowa zjada niemięso :))
Czasem nie wie, że to kotlet mielony z niemięsa i zje :)
UsuńDobra metoda :))
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCałkiem inne to jedzenie niż w Polsce. Nie wiem, czy przypadkiem nie chodziłabym ciągle głodna. Może łatwiej byłoby mi tam przejść na wegetarianizm? Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńInne, to prawda, ale z pewnością nie chodziłabyś głodna :) Jest bardzo dużo zwykłych, normalnych potraw. A czy łatwiej przejść na wegetarianizm? Hmm, może i tak, ale ja jestem mięsożerna, więc nie za bardzo się znam ;-)
UsuńBardzo ciekawa wycieczka w nieznane strony. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńA ja pozdrawiam z zachmurzonego Tokio :)
No proszę Cię! Spodziewałaś się ozorków z kurczaka?
OdpowiedzUsuńTakie małe, suszone rybki są też dostępne w Indonezji. Nie cierpię ich, bo nie lubię jak jedzenie na mnie patrzy. I ten okropny zapach!
O! Dawno Cię nie było! :))
UsuńNo sama już nie wiem, czego się spodziewałam ;-)
Masz racje, dziwne jak jedzenie na nas patrzy. Ale ja sie już do tych rybek przyzwyczaiłam i nie zauważam ich oczek. Tutejsze nie mają przykrego zapachu, ale może do niego też się przyzwyczaiłam.
Też wpadłam w otchłań codzienności. Chociaż ze skruchą przyznaję, że nie jestem dobrą żoną. I nie cierpię gotowania!
UsuńTo współczuję, wiem jak to jest.
UsuńNie cierpisz i nie gotujesz, czy nie cierpisz, ale mimo wszystko się poświęcasz? ;-)
Na połączenie papryki z rybkami sama bym nie wpadła, niezależnie od rozmiaru czy koloru jednych i drugich . Za to szaszłyczki ze skórki kurczaka muszę być wspaniałe! Zakładam, że skórka jest chrupiąca, jak na dobrze upieczonym kurczaku. Pięć takich szaszłyczków wydaje mi się całkiem konkretną porcją, szczególnie jedzonych z ryżem. Czy można zamówić do tego jakieś warzywa? Pozdrawiam serdecznie ;)
OdpowiedzUsuńSkórka była chrupiąca :)
UsuńMożna zjeść z ryżem, ale w takich knajpkach jada się bez, jako przekąskę do piwa. O ile dobrze pamiętam były w menu jakieś sałatki, ale wybór raczej niezbyt bogaty.
Pozdrawiam słonecznie :)