16 stycznia 2024

Noworoczne potrawy

Ultra z blogu bezpukania.eu poprosiła mnie o napisanie o świątecznych potrawach. Chętnie się zgodziłam, ale z zastrzeżeniem, że napiszę o noworocznych, ponieważ Świąt Bożego Narodzenia nie obchodzę. Później naszła mnie myśl, że przecież już o tym pisałam na blogu, może poprzednim, ale jednak pisałam. Przejrzałam posty i...
...okazało się, że owszem pisałam na poprzednim blogu jak Japończycy żegnają stary rok i jak witają nowy, pokazałam też moje potrawy, ale już o nich samych nic konkretnego nie napisałam. Na obecnym blogu kilka lat temu też pokazałam moje potrawy noworoczne, ale w dalszym ciągu bez opisów.

Tym razem opiszę same potrawy, bez omawiania zwyczajów z końca starego roku i początku nowego, ale gdyby ktoś chciał poczytać o zwyczajach, to zapraszam na mój poprzedni blog do wpisu „Japoński Nowy Rok”.

Na Nowy Rok przygotowuje się osechiryōri (czyt. oseci rjoori), w skrócie osechi.

Do przechowywania i podawania potraw służy jūbako (czyt. dziuubako). Jest to kilka pojemników układanych jeden na drugim. Kiedyś standardem były cztery pojemniki, a ostatnio zwykle 2-3. Co włożyć do którego pojemnika i w jaki sposób rozłożyć w pojemniku jest oczywiście ustalone.

Do pierwszego pojemnika wkłada się zakąski do pitego na samym początku o-toso (alkohol przygotowany na bazie nihonshu i ziół, który ma zapewnić zdrowie i oddalić złe moce) i pitego później nihonshu (może być odświętne z płatkami złota), do drugiego – sunomono, czyli marynaty w occie, do trzeciego – yakizakana, czyli pieczone ryby, a do czwartego – nimono, czyli duszone potrawy. Kolejność pojemników bywa różna w zależności od regionu.

W przypadku trzech pojemników marynaty wkładamy razem z pieczonymi.

Przygotowanie potraw noworocznych jest dość pracochłonne. Na przykład te duszone (a może być ich 5-6 rodzajów lub więcej) powinny być gotowane oddzielnie. Jak to zrobić w miarę szybko na dwupalnikowej kuchence (standard w przeciętnym japońskim domu)? Pójść na łatwiznę: kupić w sklepie albo udusić wszystko razem ;-)



To co my tu mamy? (Zwykle przygotowuje się o wiele więcej różnych potraw. Moje osechi to tylko skromny przykład.)

W dużym pojemniku jest nishime, czyli duszone na wolnym ogniu warzywa. U mnie są to suszone grzyby shiitake, renkon (kłącza lotosu), satoimo (kolokazja jadalna, taro) i marchewka.

Marchewkę po wycięciu w kształt ume, czyli kwiatu śliwy (a właściwie moreli), ugotowałam oddzielnie w wywarze rybnym z dodatkiem cukru i soli. Pozostałe warzywa ugotowałam razem. Najpierw tylko w wywarze rybnym, potem dodałam mirin* i cukier, i na koniec jeszcze sos sojowy. Trzeba tylko wcześniej oddzielnie podgotować satoimo, żeby usunąć nadmiar śluzu.

Renkon ze względu na otwory symbolizuje dobre widoki na przyszłość.

Satoimo ze względu na sposób w jaki rozrastają się bulwy (główna bulwa – rodzic, od tego odchodzą nowe bulwy – dzieci, i jeszcze kolejne – wnuki) symbolizuje liczne potomstwo.

Marchewka w kształcie kwiatów śliwy/moreli – kwiaty ume są symbolem szczęścia, a dodatkowo kolor czerwony symbolizuje długowieczność. Często używa się odmiany kintoki, która jest bardziej czerwona niż pomarańczowa.

W małych pojemniczkach są tatakigobō i kuromame.

Tatakigobō, czyli korzeń łopianu większego w occie z sezamem. Ugotowałam krótko w wodzie z octem, potem „biłam” tłuczkiem (stąd w nazwie człon „tataki” pochodzący od czasownika tataku – klepnąć, uderzyć), ale nie za mocno, żeby nie popękał, i zamarynowałam w zalewie z sosu sojowego, octu, mirin* i sezamu. Symbolizuje urodzaj i dobre zdrowie.

Kuromame, czyli czarna fasola (czarna soja). Gotowana na słodko, żeby się nie pomarszczyła. Moja jest kupna. Symbolizuje długie i zdrowe życie.

Na talerzyku leży kōyadōfu-no fukumeni, czyli duszone liofilizowane tōfu. Gotowałam na wolnym ogniu w wywarze rybnym z dodatkiem sake*, mirin*, sosu sojowego usukuchi* i cukru.

Wyjaśnienia słów z gwiazdką*: 

Sake – alkohol nihonshu do gotowania.

Mirin – słodka, płynna przyprawa o zawartości alkoholu około 14%.

Sos sojowy usukuchi – lekki sos sojowy, bardziej słony i o jaśniejszym kolorze niż podstawowy sos sojowy koikuchi.


Nie można zapomnieć o zupie o-zōni. Głównym jej składnikiem są wykonane z kleistego ryżu mochi – prostokątne lub okrągłe w zależności od regionu. Na mochi po polsku mówi się ciastka ryżowe, ale w tym wypadku nazwałabym je raczej kluskami. W zależności od regionu również wywar i pozostałe dodawane składniki różnią się. Na przykład w Kantō (tu gdzie leży Tokio) wywar jest przejrzysty, a mochi upieczone na grillu. Natomiast w Kansai (tu leży Osaka) do wywaru dodaje się pastę miso*, a mochi są gotowane.

U mnie pierwszego stycznia było o-zōni z pastą miso, satoimo, marchewką, aburaage* i gotowanymi mochi, natomiast drugiego stycznia na przejrzystym wywarze z grillowanymi mochi i z dodatkiem mięsa z kurczaka, kamaboko*, suszonych shiitake i mitsuby*. Niestety zapomniałam zrobić zdjęć :(

Wyjaśnienia słów z gwiazdką*:

Pasta miso – pasta z soi, soli i starterów fermentacyjnych (może też zawierać inne dodatki, np. ryż, jęczmień) poddana fermentacji.

Aburaage – cienki plaster tōfu usmażony w głębokim oleju.

Kamaboko – pasta z białego mięsa ryb z dodatkami, uformowana w półcylinder na deseczce i ugotowana na parze. Cała biała albo z różową obwódką.

Mitsuba – Cryptotaenia canadensis subsp. Japonica, zwana też japońską pietruszką.


Jak można poukładać potrawy w jūbako, żeby wyglądały atrakcyjnie? Proszę bardzo:

                                      



Pokażę jeszcze kamaboko i jak można je ozdobnie wyciąć.






I na koniec ciastka: żuraw i ume (śliwa/morela).



WSZYSTKIEGO DOBREGO W NOWYM ROKU!


57 komentarzy:

  1. Ojej, jakie to wszystko skomplikowane :). Pewnie dla Japończyka normalka, jak dla nas sałatka jarzynowa, karp w galarecie czy uszka z grzybami. Tylko że u nas raczej nie ma zwyczaju układania w określonym porządku czy wycinania koniecznie w kwiatek. Mój starszy syn i synowa trochę się bawią w japońską kuchnię, więc czasem mam okazję spróbowania takich specjałów - wszystko zawsze bardzo mi smakuje, czasem zaskakująco :). Co mnie zastanowiło - łopian u nas rośnie jako chwast, z tego co wiem korzeń jest bardzo zdrowy, a jednak nie słyszałam, żeby ktoś w Polsce przyrządzał jako danie.
    Wszystkiego najlepszego w nowym roku! Pozdrawiam serdecznie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, że to jak z uszkami czy karpiem w galarecie :) To układanie ozdobne, to wynika z tego, że w Japonii jada się również oczami, tzn. ważny jest wygląd, aranżacja potrawy. Cieszę się, że kuchnia japońska Ci smakuje. Korzeń łopianu jest tutaj czymś zwykłym, stosowanym w kuchni na co dzień, nie tylko od święta. Ja osobiście bardzo lubię, a dowiedziałam się dopiero w Japonii, że jest jadalny. Wiesz, tutaj jest bardzo dużo różnych warzyw liściastych, w typie szpinaku, i ja często mówię, pół żartem pół serio, że w Polsce byśmy nie spojrzeli nawet na taką roślinę uznając ją za trawę czy chwast, a tutaj się to jada i jest smaczne ;-)
      Dziękuję za życzenia :)

      Usuń
  2. Wszystkiego najlepszego. Bardzo ciekawe, ale ja bylabym tam caly czas glodna; :) ogladam duzo japonskich filmikow na YT I tylko prostokatny omlet przypadl mi do gustu. Oczywiscie dlugi pobyt zmienia smak, Dania niby nie tak rozna od Polski, a nauczylam sie tam jesc potrawy, ktorych wczesniej bym nie tknela. Mam nadzieje, ze w koncu uda nam sie wybrac do Japonii I sprobowac autentycznego jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Oj, na pewno byś coś znalazła, co by Ci smakowało. Masz rację, że przy dłuższym pobycie można się przestawić na inne smaki. Najlepiej próbować potrawy danej kuchni w kraju pochodzenia. W Japonii są rozmaite potrawy, ale weźmy takie sushi, które jest bardzo rozpowszechnione za granicą. W Warszawie kiedyś bary sushi powstawały jak grzyby po deszczu (nie wiem, jak jest teraz), ale to nie było japońskie sushi. Nawet znajomi mówili mi, że sushi, które zjedli w Japonii, nawet w przeciętnej restauracji było o niebo lepsze niż warszawskie. Trzymam kciuki, żebyś w końcu odwiedziła Japonię :)

      Usuń
  3. Dziękuję za konkretne wiadomości dot. japońskiej kuchni. Mnie się przydadzą, ponieważ czasem zdarza mi się przyrządzać dania z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wprawdzie nie wiem, czy smak ten sam, skoro nie próbowałam żadnej z tych potraw w oryginale. Byłam na kursie robienia sushi, ale zapewne w Krakowie robią to inaczej niż w Tokio. Sam fakt, że surowej ryby prowadzący kurs zabronił używać, po wtóre skąd wziąć świeżą rybę, już świadczy, że nie jest łatwo gotować japońskie dania w Polsce. Masz rację, iż w tej kuchni je się oczami, więc na talerzu mienią się faktury i kolory, czyli sam wygląd potrawy zachęca do kosztowania z różnych miseczek.
    Czy wiesz, że ja sieję co roku mitsubę, rewelacyjna i pięknie się prezentuje.
    SZCZĘŚLIWEGO I DOSTATNIEGO NOWEGO ROKU!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co :) Zmobilizowałaś mnie do napisania nowego postu.
      Ultro, jesteś niesamowita. Kurs sushi! I siejesz mitsubę! Że też mi nie przyszło do głowy, żeby ją sobie wyhodować samodzielnie przed końcem roku, kiedy akurat w sklepach jej cena szybuje gwałtownie w górę (bo wiadomo, że wszyscy będą ją kupować do o-zoni).
      Dziękuję :-)

      Usuń
    2. W Polsce można wiosną kupić nasiona i wsiać do doniczki już w lutym-marcu i trzymać na oknie, od maja sieję do paczki na balkonie lub do gruntu w ogródku.
      Ściskam mocno

      Usuń
    3. Dzięki :) Zorientuję się jakie tutaj są możliwości.

      Usuń
  4. Spodobało mi się dekorowanie, wszak jemy oczami.
    Bardzo to pracochłonne, ale raz w roku można spróbować.
    Wspaniałego roku:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Bardziej smakuje, jeśli ładniej wygląda.
      Wychodziłam z tego założenia i kiedyś sporo potraw noworocznych przygotowywałam, również gotując składniki oddzielnie, ale ostatnio już tak bardzo mi się nie chce ;-)
      Dziekuję :-)

      Usuń
  5. Smacznie się porobiło kochana:)
    Samych dobrych chwil w Nowym Roku życzę;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z chęcią bym pokosztował…tak czy inaczej szkle rządzi 😂😂😂
    Marek z E

    OdpowiedzUsuń
  7. Noo ;-) Na szczęśnie nie jest zbyt mocna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo to wszystko ciekawe i ładnie podane.
    Udanego nowego roku Magnolio.
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
  9. Zaciekawiło mnie dlaczego nie obchodzisz świąt BN. Bo ja też nie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, jakby to napisać, żeby Cię nie zbyć, ale też bez zagłębiania się w moje życie osobiste... Jakaś forma buntu i wyzwolenia? Przez większość mojego życia święta obchodziłam, Wielkanoc zresztą też. Ale było to raczej zachowywanie tradycji niż przeżycie duchowo-religijne. Nie wdając się w szczegóły, w dorosłym życiu nie był to dla mnie jakiś bardzo radosny czas. I od jakiegoś czasu, a zwłaszcza po przeprowadzce do Japonii nie obchodzę. Zresztą w Japonii niby świętuje się przy pieczonym kurczaku i cieście, ale dni wolnych nie ma. Po prostu wpływy zachodu i marketing. Zaraz potem następuje końcówka roku i początek nowego, i to ten czas jest tradycyjnie świętowany tutaj.

      Usuń
    2. Możemy sobie przybić piątkę, bo u mnie w domu też po prostu tradycja królowała. Potem kwestie wiary zadecydowały, że te święta nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem (Tobie mogę to napisać z grubej rury) i przestałam obchodzić.
      Masz łatwiej. Ja w Polsce z tym poglądem jestem dziwakiem. ;)

      Usuń
    3. Dołączam do klubu nieobchodzenia-świąt :) Od dawna to była męka straszna. Ale teraz się wyzwoliłam nareszcie!

      Usuń
    4. Przybijamy piatkę, dziewczyny :)
      @Jael To prawda, tutaj łatwiej, nie czuć presji otoczenia.
      @Old Lady Noo, to uczucie wyzwolenia jest super. I teraz jak się zachce, to można coś tam przygotować i poświętować, a jak się nie chce, to nie, i nikt krzywo nie patrzy.

      Usuń
    5. Ja myślę, że jest w Polsce coraz więcej osób, które unikają tej presji bożonarodzeniowej, najczęściej dając dyla za granicę w tym okresie 😂 No bo taki wyjazd jest usprawiedliwieniem nieobecności dla reszty rodziny. Nie cierpię świąt od zawsze (no, jako dziecko pewnie lubiłam, bo choinka, prezenty).
      To jest trochę jak z chrztem dziecka czy pierwszą komunią - robi się to, bo przecież babcia się zapłacze. Muszą minąć pokolenia, zanim się babcie przestaną tym przejmować 😁
      Nie wiem, co odpowiadać na składane życzenia w rodzaju "błogosławieństwa Bożej Dzieciny". O matko.
      Ale my tu przecież nie o tym 😁
      Że dla Japończyków aspekt wizualny potraw jest bardzo ważny, widzę na YT. I podziwiam te pięknie podane potrawy. Ale samej chyba by mi się nie chciało robić. Podobnie zresztą jak pierogów i uszek do barszczu 😉

      Usuń
    6. Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Był czas, że ja też wyjeżdżałam na czas świąt.
      Samemu to można jedynie raz na jakiś czas się poświęcić i zrobić ładnie wizualnie. Zresztą widać po moich potrawach noworocznych: stać mnie było jedynie na wycięcie marchewki ;-)

      Usuń
  10. Fascynujące :-) Szkoda, że do notki nie można załączyć zapachu ani smaku... Wszystko wygląda bardzo ładnie i apetycznie.
    Z opóźnieniem, ale - szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, witaj! Pewnie za jakiś czas i to stanie się możliwe.
      Dziękuję :)

      Usuń
  11. Aniu. A ja myślałam, że się strasznie męczę przygotowując jakieś tam uroczystości. Teraz już wiem, że w porównaniu z tradycją w twoim kraju, moja praca w tym zakresie to jak leżenie pod kocykiem na kanapie :) 迎春

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, ha! Jak leżenie pod kocykiem na kanapie - świetne określenie :-) Ale coś Ty, tutaj też już wolą leżeć pod kocykiem i idą na łatwiznę, kupują gotowce.
      A czy Ty przypadkiem nie ukrywasz swoich talentów? Np. znajomości japonskiego ;-)

      Usuń
    2. Talentów mam co niemiara, hihihi. A japoński owszem, znam doskonale. Około pięciu słów :)

      Usuń
  12. kamaboku podoba mi się najbardziej, tylko ciekawi mnie, z czego jest ta fioletowa obwódka (warstwa?), co tworzy ten kolor?...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre pytanie :) Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale sprawdziłam i wygląda na to, że używają barwnika o nazwie koszenila. W rzeczywistości ta obwódka jest różowa.

      Usuń
    2. ja widzę jasny fiolet, ale faceci mają trochę inną percepcję kolorów :)
      koszenila... niektórzy w Europie chyba nie chcieliby wiedzieć, z czego robi się ten barwnik, bardzo naturalny zresztą, zero chemii... żeby nie było, ja akurat nie mam z tym problemu...
      co do tofu, to jednym z moich pierwszych pomysłów, wiele lat temu, na jego przyrządzanie było właśnie aburaage, tylko dopiero teraz od Ciebie się dowiedziałem, że to się tak nazywa po japońsku...

      Usuń
    3. A więc to prawda... Ja zapisuję się do tych, którzy woleliby nie wiedzieć ;-) Na szczęście kamaboko jadam rzadko, ale ten sam barwnik pewnie w wielu innych produktach też jest stosowany. Cóż, pozostaje jeszcze dokładniej czytać opakowania...
      Co do tofu, to chyba jesteś pierwszą osobą (nie z branży, że się tak wyrażę), która wpadła na taki pomysł. Podziwiam :) Mam nadzieję, że smakowało.
      Wiesz, o kolorach trudno dyskutować, zwłaszcza, że zdjęcie robiłam telefonem, a do tego jeszcze dochodzi przekłamanie przez monitor. Na żywo na pewno wygląda trochę inaczej :)

      Usuń
    4. tofu na polski rynek pierwsi wprowadzili Wietnamczycy, sprzedając je prosto z beczki, wtedy to zacząłem eksperymentować z różnymi sposobami przyrządzenia, a teraz można je kupić prawie wszędzie, u nas zaś w domu zjada się tego sporo na różne sposoby...
      miso jest o wiele mniej popularne, w Polsce pojawiło się o wiele później, do tej pory nieosiągalne w sieciówkach, do kupienia jest jedynie w sklepach internetowych z azjatycką żywnością, i nawet nie jest drogie, zważywszy na to, że opakowanie kilogramowe wystarcza na długo, bo przecież tego nie da się jeść łyżkami...
      przekłamania monitorów to jedno, ale różnice w percepcji kolorów panie vs. panowie również mają pewne znaczenie... zwykle zdania są podzielone na linii niebieski - zielony i różowy - fioletowy... dochodzi jeszcze nazewnictwo: mężczyźni faktycznie mają uboższy słownik... dziwne nazwy farb i lakierów dostępnych w handlu zwykle wymyślają kobiety...

      Usuń
    5. Skoro tak sobie rozmawiamy o tofu, to z ciekawości dopytam, jakiego używasz? Japońske tofu jest białe, miękkie i delikatne, a to które dostępne było w Polsce (dokładniej w Warszawie do lutego 2017 r.) to niestety nawet koło niego nie leżało. I nie mogłam przeboleć, że ludzie je kupują i myślą, że tak właśnie wygląda i smakuje tofu... Jedynie w niektórych sklepach z azjatycką żywnością dostępne było prawdziwe tofu japońskie w kartonikach produkowane przez Morinagę, jeśli mnie pamięć nie myli.
      A co robisz z miso?
      Dobrze, przyjmuję, że są różnice w percepcji kolorów. Natomiast co do nazw farb i lakierów, to jeśli to prawda, że wymyślają je kobiety, to zaczynam się wstydzić, że jestem kobietą ;-)

      Usuń
    6. pierwsze moje tofu to było to wietnamskie przez pewien czas, innego wtedy jeszcze nie było na rynku... a obecnie... generalnie preferuję twarde odmiany, po prostu dlatego, że jest wygodniejsze technicznie w dalszej obróbce... najczęściej kupuję w najbliższej sieciówce, jak czytam z opakowania "wyprodukowano w UE" i w ofercie jest "naturalne" (raw material), wędzone i raw przyprawiane na różne sposoby... ale będąc w innych sklepach rutynowo już się rozglądam za innymi brandami, żeby była jakaś odmiana, a kupując coś przez net w asia shopach też jakieś dołączę do zamówienia, czasem też trafi się japońskie /jeśli wierzyć informacji na opakowaniu/ i faktycznie jest różnica, w cenie zresztą też :) ... za to niedawno kupiłem istny wynalazek: tofu z konopi(!) i to było naprawdę czaderskie, zjadłem je bez żadnego przyrządzania i przyprawiania w ramach przekąski do piwa...
      miso przeważnie używam do zup, do duszonych potraw (jakieś gulasze, lecso, ratatouile, czy inne mixy w tym stylu) i do sałatek, przy czym nigdy nie gotuję, gdzieś już dawno wyczytałem, że jeśli potrawa jest na gorąco, to dodaje się to na samym końcu, na ostatni moment...

      Usuń
    7. Wietnamskiego tofu nie znam, albo nie pamiętam. Natomiast obecnie, jako "wychowana" na japońskim tofu nie uznaję innych wersji. Tofu z konopi? To chyba zbyt daleko idące zapożyczenie nazwy ;-)
      Widzę, że z miso też jesteś mocno zaprzyjaźniony. Rzeczywiście, do zupy (misoshiru) dodaje się miso pod koniec i... ja już nie gotuję, ale inne szkoły mówią, żeby podgrzać i wyłączyć tuż przez zagotowaniem się. W każdym razie chodzi o zachowanie aromatu. A próbowałeś sumiso? Dosłownie ocet (su) z miso. To taki hmm dressing. Po jednej łyżce (15 ml) miso i octu (ryżowego, nie wiem jak się zachowa z octem polskim) plus połowa łyżki cukru (ja używam trzcinowego, ale zwykły też może być). Czyli proporcje 1:1:1/2. Składniki wymieszać. Ja używam np. do smarowania smażonych plastrów bakłażana lub cukinii.

      Usuń
    8. sumiso?... ciekawe... nie znałem, bo generalnie nie używam octu, także tego "szlachetniejszego", np. owocowego, bo o ordynarnym spirytusowym już nie wspomnę, który z kolei stosuję jedynie do celów gospodarczych...
      ale pomysł mi się podoba, sama idea, ciekawe jak to będzie działać z sokiem (albo nawet kwaskiem) cytrynowym... się spróbuje :)
      tofu z konopi chyba nazwano tak ze względu na pewne analogie technologiczne i podobieństwa produktu finalnego, trudno powiedzieć, bo konopia (nasiona) i soja to przecież dwie różne bajki, dla mnie może się nazywać inaczej, jakkolwiek, ale smak miało oryginalny, taki gorzkawy jakby nieco...
      no właśnie, smak tofu... mnóstwo ludzi twierdzi, że tofu /zwykłe, niekonopne/ nie ma smaku... okay, można się zgodzić, że smak oscyluje w okolicach neutralności... ale ja to właśnie lubię... zanim przyrządzę, czy jakoś przyprawię, to obowiązkowo jakiś kawałek konsumuję w wersji raw... ot, taka jazda :)

      Usuń
    9. Oj, tylko nie kwasek cytrynowy, proszę :) Sok cytrynowy można wypróbować, ale to już nie będzie kuchnia japońska tylko "fusion" . Oczywiście nie neguję połączenia, sama też muszę spróbować.
      Zwykłe sojowe tofu (mówię o japońskim) niby rzeczywiście nie ma smaku. Niby, bo jednak delikatny smak ma, a w zależności od producenta, marki i rodzaju smak się zmienia. Ale cały urok w tym braku wyrazistego smaku, bo można sobie na różne sposoby przyprawiać. W Japonii popularne jest np. hiyayakko (surowe schłodzone tofu z różnymi dodatkami). W wikipedii pod hasłem hiyayakko (wersja angielska jest, polskiej brak) można przeczytać i zobaczyć jak to wygląda.
      Wcale Ci się nie dziwię, że próbujesz na surowo, przed przyrządzaniem, bo poznanie właściwości produktu jest bardzo istotne w procesie gotowania :)

      Usuń
    10. chyba nie ma opcji, aby w Polsce doświadczyć kuchni takiej "naprawdę" japońskiej, tylko zawsze to będzie jakieś "fusion", mniej lub bardziej... efekt "globalnej wioski", nie trzeba daleko szukać, choćby to polskie marketowe tofu "made in UE"... można wszystko podrabiać jak najbliżej oryginału, "genuiness", ale... te wibracje... nigdy do końca to, o co chodzi :)

      Usuń
  13. Trochę podejrzanie ta zagrycha wygląda... Z pewną taką nieśmiałością bym do niej podszedł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na nieśmiałość, dla odwagi proponuję najpierw kilka głębszych (bo sake trochę słabe jest, więc jeden nie wystarczy) i zagrycha wyda się bardziej swojska ;-)

      Usuń
    2. zacznij Boja od shitake, w końcu to też jakiś grzybek, a potem kamaboko, toć to przecież polska "ryba faszerowana", tylko drobniej mielona, do prozaicznej wódeczki taka zagrycha wydaje się być dość swojska...
      p.jzns :)

      Usuń
    3. p.s. jak już dwoje mówi, że "swojskie", to musi być swojskie, bez wydawania się :)

      Usuń
  14. Naprawdę dwupalnikowe kuchenki są standardem? Czy tylko ze względu na oszczędność powierzchni czy też są inne powody?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ciekawe, ten komentarz trafił do spamu. Kuchenki dwupalnikowe bloggerowi nie w smak? ;-)
      Na pewno oszczędność miejsca. Nad innymi powodami się nie zastanawiałam. Oczywiście są kuchenki większe, ale to już prędzej w domach i bardziej luksusowych mieszkaniach. W przeciętnych mieszkaniach, zwłaszcza na wynajem sa dwupalnikowe. W jednym z mieszkań (wynajem) miałam kuchenkę indukcyjną, która miała dwa palniki normalnej wielkości i mocy i trzeci trochę mniejszy.
      Może kiedyś napiszę post kuchenkach?

      Usuń
  15. Tofu kupuję w Biedronce (mam po drugiej stronie ulicy) i różnie przyrządzam, Mały twierdzi, że robię najlepszy gulasz na świecie 😃 i kotlety też. Zawsze jadąc na Ursynów podrzucam synkowi coś... Grzyby shitake lubię, przypominają mi maślaki (nie zbieram bo się nie znam, ale uwielbiałam jak rodzice zbierali), nawet suszone użyłam do bigosu. jeśli tylko trafię w sklepie to od razu kupuję. Jeszcze takie maleńkie grzybki - zapomniałam w tej chwili nazwy - kupuję jeśli trafię i też są fajne.
    Barwnik z koszenili ... wiem... używany często jest do barwienia leków...
    Życzę Ci cudownego roku, szczęścia, radości i spełniania marzeń 🙂 Jeszcze mamy styczeń, więc życzyć mogę 😃 Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jak miło czytać, że tofu takie popularne jest :) Shiitake są smaczne, a dodatkowo bardzo zdrowe. Te malenkie grzybki to może enokidake (cienkie, białe) albo nameko (takie w typie maślaków, bo śliskie)?
      barwnik z koszenili do barwienia leków? O kurcze, człowiek całe życie w nieświadomości żył. Jakoś przeżyję, trudno. Zastanawia mnie tylko kto i kiedy wpadł na taki pomysł, żeby te żyjątka do tego celu wykorzystać. Muszę trochę poczytać na ten temat.
      Dziękuję! I nawzajem :-)

      Usuń
    2. @Anka...
      w Lidlu tofu jest tańsze, na poziomie cen promocyjnych Biedry... rzecz jasna przy sporadycznym spożyciu jest to bez znaczenia, ale jeśli idzie tego sporo w common semi everyday spożyciu, to z franka robi się szklanka...
      p.jzns :)

      Usuń
    3. @PKanalia :) Biedronkę mam po drugiej stronie ulicy, a do Lidla daleko. Niby też piechotą dotrę, ale to już większa wyprawa. Od wiosny mam chęć wrócić na rowerek, to może wtedy :) Dzięki za informację :)

      Usuń
  16. Mokuren, tofu jest bardzo popularne, jest już przecież wielu wegetarian. Ja próbuję "dosmaczyć" je tak, żeby mnie pasowało, czyli normalnie jak np. kurczak (którego już nie jem), używam przypraw właśnie do kurczaka, do indyka, do gyrosa i zupełnie fajne wychodzi. Czasem nawet MS spróbuje, tylko on bardziej wędzone przełknie :) Ważne, że dziecku smakuje jak zrobię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wygląda na to, że przez te kilka lat od kiedy wyjechałam sporo się zmieniło. Najważniejsze, żeby robić według własnego gustu i żeby smakowało :)

      Usuń
  17. Zupelnie nie na temat. Dowiedzialam sie dzisiaj, ze od wrzesnia w naszym miescie beda biblioteczki wloczki, bedzie mozna brac, wymieniac podobnie jak ksiazki. Spedzam duzo czasu ogladajac na YT japonskie filmiki I w kazdym pani domu gotuje, haftuje I szyje. Nie wiem czy tylko na takie trafiam, czy rzeczywiscie dzierganie nie jest w Japonii popularne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ciekawe przedsięwzięcie. Dzierganie to nie moja bajka, choć w młodości zdarzyło mi się kilka rzeczy zrobić na drutach. Wygląda na to, że w Japonii jest popularne. W stujenówkach (sklepy wszystko po 100, z podatkiem 110, jenów) są działy z włóczkami i przyborami do dziergania, więc musi się dobrze sprzedawać. A co do filmików, to może haftowanie i szycie jest bardziej "filmowe"? Szybciej widać efekt?

      Usuń
    2. Znalazlam jeden, pani pokazala mitenki I kominek. Troche mnie zdziwil ich brak, bo japonskie wzory sa bardzo modne. Nie dziergam, ale namietnie ogladam filmiki, jest ich mnostwo z roznych krajow.

      Usuń
  18. Dziękuję za wpis pod postem dla syna. Z okazji Wielkanocy(jeżeli w Japonii ją obchodzisz) życzę zdrowia, spokoju, radości i wszelkiego dobrobytu. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci serdecznie za pamięć. Co prawda Świąt nie obchodzę, ale życzenia przyjmuję z radością, przydają się i bez świątecznej okazji :)

      Usuń